Piotruś, w piątek trzynastego,
lewą nogą z łóżka wstał
i na jeden z klocków Lego
bosą stopą stanął: „Au!”
Wyrwał kartkę z kalendarza,
w piersi mu zaparło dech:
„Muszę bardzo dziś uważać,
żeby mnie nie dopadł pech!”
W kuchni sól przez lewe ramię
sypnął, by odpędzić zło –
prosto w oczy swojej mamie,
która chciała objąć go.
Po śniadaniu miał od dżemu
ślady jak indiański wódz,
lecz do lustra podejść nie mógł,
bo się je obawiał stłuc.
Dziesięć minut stał przed drzwiami,
rozmyślając, która z nóg,
zgodnie z pecha zasadami,
pierwsza ma przekroczyć próg.
Wybrał się do szkoły wreszcie,
brudny i spóźniony, lecz
dumny z tego, że nieszczęście
umie mądrze przegnać precz.
Kiedy już miał wyjść przez furtkę
przebiegł przed nim czarny kot.
Skoczył zatem, niszcząc kurtkę,
do sąsiada poprzez płot.
Zaraz też w niemalowane
z całych sił odpukać chciał.
Wybrał jednak budy ścianę,
gdzie pies od sąsiada spał.
Piotruś uciekł na ulicę,
po czym stwierdził: „Nie jest źle!
Pies mi porwał rękawicę,
ale już nie goni mnie.”
Bał się przemknąć pod drabiną,
którą oparł ktoś o słup.
Przez kałużę ją ominął,
kosztem przemoczonych stóp.
Nagle spojrzał w dal na chodnik –
tam dwóch kominiarzy szło!
Więc za guzik u swych spodni
złapał się… i urwał go.
Tuż po dzwonku wpadł do sali,
pewien, że plastyka jest.
Wszyscy jednak zaczynali
pisać z geografii test.
„Geografię w czwartki miałem” –
Piotruś bardzo zdziwił się.
Wtem zrozumiał: „Ja wyrwałem
z kalendarza kartki dwie!”
Usiadł, spojrzał na pytania
i z rozpaczą westchnął: „Ech!
Dzień zacząłem od krakania,
więc mnie w końcu dopadł pech!”